Godziny mijały pośród stłumionych krzyków i szeptów pocieszenia. Aż wreszcie nadszedł czas zamknięcia trumny. Dwóch grabarzy zbliżyło się z młotkami i gwoździami, gotowych zamknąć ją na zawsze. Cała ceremonia stała się mechaniczną powtórką rytuału, a napięcie narastało subtelnie niczym burza, która miała się rozpętać.
Pamiętam dokładnie moment, w którym zrobiła krok naprzód, zostawiając czarny worek na wilgotnej ziemi. Sięgnęła do środka i wyciągnęła siekierę, ściskając trzonek tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Wśród tłumu rozległ się zbiorowy okrzyk, ale się nie zawahała. Ani śladu wahania. Jej oczy, szeroko otwarte i błyszczące z dziwną pewnością siebie, spotkały się z moimi na ułamek sekundy i w tym momencie zrozumiałem: niczego jej nie odmówię.
Uniosła siekierę wysoko. Pierwszy cios trafił w wypolerowane wieko. Rozległ się suchy trzask i posypały się drzazgi. Uderzyła ponownie, mocniej, z siłą kogoś, kto całe życie nosił w sobie niedowierzanie i ból. Trzeci cios niemal rozłupał trumnę na pół. Cisza zapadła tak nagle, jakby ze świata wyssano całe powietrze. Niektórzy zamarli, inni instynktownie się cofnęli. Ksiądz spuścił wzrok w ziemię, jego usta poruszały się w milczącej modlitwie, być może mając nadzieję, że scena zniknie.
A potem rozległ się krzyk, który na zawsze zabrzmiał w mojej głowie:
„Jest pusto!”
Trumna, w której rzekomo znajdowało się ciało trzydziestoletniego mężczyzny, była pusta.
Panika wybuchła natychmiast. Mężczyźni rzucili się w stronę grabarzy, krzycząc pytania. Ktoś wezwał policję. Matki i siostry wstrzymały oddech, niektóre zataczając się do tyłu, zakrywając usta dłońmi. Mój mąż odwrócił się do mnie, blady i drżący, z szeroko otwartymi oczami. Ledwo mógł oddychać, patrząc na swoją matkę stojącą przy rozbitej trumnie, z bladą twarzą, ciężko oddychającą, z oczami błyszczącymi stalową determinacją, która sprawiła, że włosy stanęły mi dęba na karku.
„Mówiłem ci” – powiedział cicho, ale z absolutną jasnością. „ Mój syn tu nie jest”.
Jego głos rozbrzmiał w chaosie niczym dzwonek. Wszyscy zamarli, niepewni, czy zrobić krok naprzód, czy uciekać. Uświadomienie uderzyło ich niczym lodowaty wiatr: ktoś go porwał. A może jego śmierć została sfingowana.
Wtedy z tłumu wyłonił się chudy mężczyzna w mundurze strażnika cmentarnego. Zawahał się, blady i z drżącymi rękami, idąc prosto do matki.
„Ciało… zabrali je w nocy” – wyjąkał. „Przyszło dwóch ludzi… pokazali dokumenty… dokumenty wyglądające na urzędowe. Powiedzieli, że ciało zostanie przewiezione do kostnicy w innym mieście w celu ponownego zbadania. Ja… nie wiedziałem, że to się tak skończy…”
Z tłumu posypały się pytania. Kim byli ci ludzie? Dlaczego nikt nikomu nie powiedział? Dlaczego ciało zniknęło? Ledwo mógł odpowiedzieć; słowa wyrywały mu się z gardła nerwowymi urywkami.
W niecałą godzinę przyjechała policja, odgrodziła teren, przesłuchała świadków i spisała zeznania. Po przejrzeniu dokumentacji kostnicy koszmar się pogorszył: nie było żadnego zapisu o przeniesieniu ciała. Tam, gdzie powinno być jej nazwisko, widniał jedynie wpis: „Błąd usunięcia w dokumentach”.
Ktoś to wymazał. Ktoś celowo wymazał wszelkie ślady jego istnienia.